29 lipca 2013

Rozdział V cz.1

— Myślę, że na razie powinniśmy zostawić wasze relacje niewyjaśnione. Publika będzie zachwycona, jeśli zrobicie to w odpowiednim momencie — ucina Marcus. Hillevi widocznie powstrzymuje się zwrócenia uwagi na moją niewyszukaną reakcję.
— Vestia? — Lennon zwraca się do swojego przyjaciela, przerywając niezręczną ciszę.
— Tak? — wspomniany odkłada widelec na stół i z wręcz irytującą gracją ociera kąciki ust połyskliwą serwetką. Uśmiecha się do nas, ukazując urocze dołeczki w policzkach.
— Powinniśmy już iść.
— Racja — wzdycha Vestia i tęsknie spogląda na suto zastawiony stół. Ja sama najadłam się do pełna, jednak świeże, soczyste kolory i mocne zapachy sprawiają, że chcę więcej i więcej.
— Idziemy? — Ruda czupryna przez chwilę faluje w powietrzu, by potem swobodnie opaść na ramiona, teraz stojącej Lennon. Słychać cichy zgrzyt krzesła przysuwanego do stołu. Z szczerym, szerokim uśmiechem stylistka żegna się z Marcusem i Hillevi, chwyta mój łokieć i ciągnie mnie za drzwi. Zerkam na Ethana, który w towarzystwie Vestii opuszcza pokój drugim wyjściem. Nasze spojrzenia się krzyżują i dodaje mi otuchy. Nasi styliści są dużo milsi i normalniejsi, niż przypuszczaliśmy. Oby tylko mieli gust i wyobraźnię.
Kilkanaście minut powinno wystarczyć Ekipie Przygotowawczej na ostanie poprawki przed nałożeniem prawidłowego makijażu. Wciąż nie widziałam mojego stroju, Lennon zniknęła za drzwiami, których wcześniej nie widziałam.
— Ceremonia otwarcia jest bardzo ważna — zauważa Nova, spryskując mi włosy odżywką. Shani rozczesuje je okrągłą szczotką i potakuje.
— Od niej wszystko zależy. Musisz się pokazać z dobrej strony — szczebiocze.
— Wystarczy, że będziesz sobą, Nadene — wzdycha Asha, zerkając na moje paznokcie, moczące się w błękitnym płynie.
Rozmowę przerywa Lennon, która wkracza z miarką krawiecką w ręku. Bez słowa, za to charakterystycznym dla niej uśmiechem mierzy mnie w talii i w biodrach.
— Dziękuję — mówi w pośpiechu zapisując wymiary na wewnętrznej stronie dłoni. Odbiega, w czym widocznie przeszkadzają jej wysokie buty. Na końcu pokoju zatrzymuje się i wzdycha
— Pieprzyć to. — Ściąga buty i ciska je w kąt, wydaje westchnienie ulgi i truchtając do metalowych drzwi, masuje widocznie obolałe pięty. Asha śmieje się pod nosem, nieudolnie próbując to ukryć.
— Nadene, posłuchaj — czarnowłosy Kapitolińczyk niespodziewanie ściska moją dłoń, wpatrując się we mnie. — Teraz dostaniesz znieczulenie…
— Nie! Żadnych operacji! — oburzam się i wyrywam się z jego uścisku.
— Daj mi dokończyć! To nie operacja. Naprawdę, nic poważnego. Tylko, że nie mogę ci powiedzieć, co.
— Nie ma mowy — mówię sucho i nagle przeszkadza mi, że leżę półnaga. Czuję się bezbronna i drobna, a to wzmaga we mnie przekonanie, że Asha nie weźmie moich słów na poważnie.
— Ufasz mi? — odpowiada cicho.
Odpowiedź ,,Ani trochę". ciśnie mi się na usta, jednak nie jest ona zgodna z prawdą. Coś jest w jego oczach, stylu bycia, czy głosie, że z ust niemal samoistnie wypada mi ciche ,,tak".
Asha uśmiecha się i ukradkiem spogląda na Shani. Kiwa do niej głową i w tym samym momencie czuję kilka mało bolesnych nakłuć. Natychmiast tracę rezon. Kończyny mrowią mnie w niepokojący sposób, a skronie delikatnie pulsują. Przestaję zauważać czy czuć cokolwiek, wiem jedynie, że chude palce Ashy wędrują po mojej dłoni, uspokajająco ją gładzą. Chyba się uśmiecham. Chyba się rumienię. Nie wiem.
Dźwięki wydają się odległe, pulsowanie w skroniach się nasila. Boli.
Budzę się nagle, ze świstem wciągając powietrze. Po moim ciele roznosi się dziwne uczucie. Czuję coś pod skórą, jakby ugryzienia owada. Ciężko się z tym oswoić i, choć na usta ciśnie mi się grymas niezadowolenia, wymuszam z siebie uśmiech. Asha mówi z ustami tuż przy moim uchu, ciepłym oddechem wywołując gęsią skórkę:
— Nie martw się, Nadene.
— Nie martwię.
Do pokoju po raz kolejny wchodzi Lennon, z hukiem otwierając drzwi. Podbiega do mnie i długimi palcami naciska na kilka punktów na moim ciele. Uśmiecha się – widocznie wszystko idzie po jej myśli.
— Mamy jeszcze cztery godziny, ale powinniśmy się pośpieszyć. Zróbcie jej makijaż — zwraca się do trójki Kapitolińczyków stojących w rzędzie tuż obok stołu, na którym siedzę — a ja dopracuję strój. —Dobra? — upewnia się i odbiega.
Kolejną godzinę spędzam na wbijaniu wzroku w białą ścianę, podczas gdy Shani i Asha pracują nad wyglądem mojej twarzy, a Nova zajmuje się włosami. Lennon stwierdziła, że chce, żeby ludzie rozpoznali mnie na arenie, więc makijaż musi jedynie podkreślać moją urodę. Powiedziała jednak jasno, że musi być spektakularny. W efekcie moja twarz obciążono kosmetykami, jednak wszystko, co dla mnie charakterystyczne, jest doskonale widoczne.
Grube brwi są dodatkowo przyciemnione  kredką, a pod ich łukiem widnieje kilka kropek w kolorze limonki. Oczy rozświetlono grubą warstwą białego cienia, a do wydłużonych rzęs doklejono fikuśne koronkowe ozdóbki. Dolna powieka otulona jest soczyście zieloną kreską, ciągnącą się od wewnętrznego kącika i zanikającą w trakcie drogi do brwi. Kolor idealnie podkreśla jasnobrązową tęczówkę i nieźle komponuje się z ustami. Pomalowane są one na bordowo, jednak wpadają w czerń, błyszczą się intensywnie, co nadaje im wyglądu dojrzałych, lśniących wiśni. Skórę pokryto grubą warstwą białego pudru, dzięki któremu wygląda niemal idealnie.
Włosy są proste. Wydzielono z nich pasmo grzywki i zatknięto je za ucho. Nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Shani, Nova i Asha kulą się tuż obok mnie, czekając na moją reakcję. Niemal obgryzają swoje sztuczne paznokcie, jednak, chyba ze względu na dbałość o wygląd, poprzestają na szczękaniu zębami w ich okolicy.
— Dziękuję — mówię cicho, jednak zrozumiale i obdarzam ich najszczerszym i najcieplejszym uśmiechem, na jaki mnie stać. Włożyli wiele serca i pracy, żeby pomóc mi jak tylko mogą. Kto wie, może dzięki nim zdobędę sponsora? Może pożyję dzień lub dwa dłużej?
Ekipa Ethana miała dużo mniej roboty, więc kiedy wchodzę do przydzielonego nam salonu, ten już na mnie czeka.
Spogląda na mnie z rozchylonymi ustami i podchodzi, zmniejszając dystans między nami do niebezpiecznie małej odległości. Jego nos niemal muska moje czoło.
— Dobrze wyglądasz — szepcze niepewnie.
Powoli studiuję wzrokiem jego twarz. Nie ma niedoskonałości, wszystkie zniknęły pod warstewką kapitolińskich specyfików. Pod jego brwiami widzę wyraźnie zielone kropki, takie same jak moje. Mocno zarysowane kości policzkowe, które tak u niego uwielbiam. Przesuwam palcami po jego szczęce, delikatnie, bez pośpiechu.
Marszczy brwi, wciąż intensywnie wpatrując się prosto w moje oczy. Martwi się.
Przesuwa głowę, tak, że jego usta są tuż przy moim uchu. Nie mówi nic.
— Uwinęliśmy się szybciej, niż myśleliśmy — zaczyna Lennon. — Macie więc troszkę ponad godzinkę luzu, kochaneczki — oznajmia, zerkając na zegarek. — Chcecie coś do jedzenia?
— Nie — wykrztuszam z siebie, głośno przełykając ślinę.
— Coś się stało? — W jej głosie słychać zmartwienie.
— Nic — odpowiada prędko Ethan, zaciskając swoje palce trochę ciaśniej na mojej dłoni. Lennon mu nie wierzy, widać to w jej oczach, jednak nie naciska.
— Więc idźcie. Widzieliście już wasze pokoje? Są na końcu korytarza, lećcie.
Przydzielone nam apartamenty znajdują się tuż obok siebie, na końcu korytarza. Ich bogate, ale minimalistyczne wnętrze wyłania się zza grubych, metalowych drzwi. Znajduje się tu ogromne łóżko, postawione na niskim podwyższeniu, kilka szerokich, błyszczących szaf, komody, długa kanapa, a przed nią niski, szklany stolik. Ściany są wysokie, czyste, zbudowane  betonu. Naprzeciwko łóżka widać przeszklone drzwi na balkon, tuż obok nich znajdują się dwa spore okna, zza których widać byłoby panoramę Kapitolu, jednak przesłonięte są ciężkimi firanami. Lampy rzucają przytłumione światło na całe pomieszczenie. Mój wzrok przyciąga zegar wskazujący siedemnastą trzydzieści.
Ethan cicho puka we framugę, a ja przyłapuję się nad tym, że wstrzymuję oddech. Pokój jest piękny, choć chłodny.
— Można? — uśmiecha się. Kiwam głową i już po chwili czuję jego dłoń oplatającą od tyłu moją talię. Opiera podbródek na moim ramieniu. Jest przyjemnie ciepły.
Rozmawiamy. Po prostu. Długo, cicho.
Jak zwykle. Moja historia opowiada o słowach. Cichych modlitwach, nieśmiałych obietnicach, burzliwych kłótniach.
— Życie to słowa, Ethan. Mam mało życia, ale słów nie brakuje. Chcę spisać to wszystko — wskazuję na notes leżący na nocnej szafce. — Nie chcę trzymać w sobie tych słów. Nie chcę, żeby umarły ze mną. Napiszę listy do rodziny. Do przyjaciół. Do wszystkich. Dam je Marcusowi. — Mój głos jest jednostajny i pusty, jak oczy, wbite w powietrze. Nie widzę nic, poza wspomnieniami. Życie, klatka po klatce, pojawia się na gładkiej, czerwonej ścianie.
Plastikowa pałka raz po raz odbija światło prosto w moje oczy. Świst. Jęk. Kolejny świst. Głośniejszy jęk. Ręce mamy oplatają moją głowę, wtulam twarz w jej spódnicę.
Kobiecy wrzask. Rozpaczliwy, bolesny.
Przemoc.
Uboga sala lekcyjna. Łokieć obolały od wystrzeliwania w górę. Cichy zawód, kiedy na pytanie po raz pierwszy odpowiada ktoś inny.
Rozczarowanie.
Gruby brzuch mamy, uśmiech na jej twarzy. Coś się zmieni.
Nadzieja.
Ciepłe łzy na policzkach. Wzrok wlepiony w tył głowy Opal, która stoi w tłumie, drżąc.
Współczucie.
Sukcesy w nauce, jeden po drugim. Porażki w życiu, coraz więcej upadków.
Coś za coś.
• 
Palce kurczowo ściskające chude gałęzie. Bolesny upadek, trudności z oddychaniem. Obite kolano, na szczęście nic więcej.
Ból. 
Cienki, szary materiał, głaszczący skórę. Co? Co się dzieje? Już? Dożynki? Moje pierwsze Dożynki. Jak to?
Strach.
Nie mogę liczyć na ludzi. Pusty stół na stołówce.
Samotność.
Klasa specjalna. Kolejne Dożynki. Dzień po dniu spisuję swoją historię. Stykam się z innymi opowieściami.
Żyję. 
— Wszystko dobrze, Nadene? — martwi się Ethan, kładąc rękę na moim ramieniu.
— Jak najbardziej — uśmiecham się. Odwracam twarz w jego stronę i przysuwam się bliżej. Nieśmiało oplatam palcami jego kark, drugą dłoń kładąc na piersi. Czuję dziwne ciepło w brzuchu, coraz ciężej mi się oddycha. Nie dbam o makijaż i starannie ułożoną fryzurę. Widzę tylko jego usta, delikatnie wygięte w uśmiechu. Nie odsuwa się, ani nie naciska. Czeka, wpatrując się we mnie. Ma piękne oczy. Jasne, czyste,  turkusowe.
  — Chyba cię kocham, Ethan.
Przyciska moją twarz do swojej, całując mnie w sposób, w jaki nikt nigdy mnie nie całował. Rozkoszne ciepło rozpływa się po moim rozdygotanym ciele, pozbawiając zmysłów. Miło.