10 lipca 2013

Rozdział III

Z półsnu, drżącego i niepewnego, wyrywa mnie odgłos wydawany przez coś za drzwiami. To coś stuka w nie cicho. Już wiem, kto to.
— Nadene? Wszystko dobrze? — słyszę niewyraźny szept.
Nie, Ethan. Nic nie jest dobrze.
— Jasne — kłamię i podnoszę się z łóżka. Przychodzi mi to ciężko — wygodny materac wręcz krzyczy, by go nie opuszczać. Wolno podchodzę do metalowych drzwi i otwieram je. — Coś się stało? — mówię, mając nadzieję, że tracę sen, potrzebny mi w tym momencie jak nic innego, dla czegoś naprawdę istotnego.
— Hillevi prosi, żebyś przyszła na obiad.
— Miło z jej strony. — Nie odmawiam, ani nie wyrażam szczególnego entuzjazmu, chociaż burczenie w brzuchu zdradza coś zupełnie innego. Usiłuję wyrazić uśmiechem chłodną obojętność, jednak Ethan odbiera go trochę zbyt radośnie.
— To do zobaczenia — mówi i w mgnieniu oka znika z mojego pola widzenia.
Okrążam małe pomieszczenie. Metalowe ściany w kilku miejscach ozdobione aksamitną i wzorzystą tapetą. Wąskie, miękkie łóżko i mała szafka tuż obok niego. Smukła lampka, złocisty zegar wskazujący czternastą. Podchodzę do wysokiej komody z ciemnego drewna. Otwieram po kolei szuflady, przeglądając ich zawartość. Wybieram błękitną koszulę z kwadratowym dekoltem, czarne, woskowane spodnie i narzucam na siebie cienki sweterek w jasnobrązowym kolorze. Spryskuję się pierwszymi perfumami, jakie wpadną mi w ręce i rozkoszuję się świeżym, ciepłym zapachem, przywodzącym na myśl dzikie jabłka i wesołe, letnie wieczory. Wtem rozlega się nieśmiałe pukanie do drzwi.
— Proszę — wzdycham, zdenerwowana. Czyżby Ethan zaszczycił mnie swoimi odwiedzinami po raz kolejny w ciągu tych, jakże długich dziesięciu minut? Układam w głowie krótkie przemówienie, kiedy do pokoju wkracza awoksa. Jej jasnych włosów pozazdrościłaby każda, a tym bardziej ja, posiadaczka cienkich kosmyków w odcieniu burego brązu. Lśnią i unoszą się delikatnie z każdym jej ruchem, wolno opadając, jakby cały czas była pod wodą. Uśmiecham się, kiedy wskazuje mi drzwi. Szybko wybieram buty – kobaltowe baleriny, wsuwam je na nogi i przeciskam się między niemową a drzwiami.
— Dziękuję — wołam jeszcze uprzejmie. Miło jest patrzeć na ciepły uśmiech dziewczyny skrzywdzonej przez los. Lub własną głupotę, dopowiada złośliwy głosik dochodzący znikąd indziej, jak z mojej głowy. Wariujesz, Nadene, dodaje.
Jedyny dźwięk, unoszący się w ciężkim, gęstym powietrzu, to brzdęk sztućców. Jemy w milczeniu. Stół jest spory, ale Hillevi uparła się, żebyśmy usiedli tuż obok siebie. Tym sposobem sztywno wyprostowana, usiłuję nie trącić łokciem siedzącego obok barczystego Marcusa. Okazało się, że to on będzie naszym mentorem, reszta zwycięzców nie chciała jechać. I dobrze. Ze wszystkich najbardziej lubię Marcusa i Alloy, dziewczynę w wieku dziewiętnastu lat. Przed jej igrzyskami moja siostra trzymała z nią kontakt, więc ja też nie byłam jej obca. Kiedy jednak wróciła, zatraciła się albo w szczęściu, albo w rozpaczy i rozmawia tylko ze swoją rodziną. Jest ona jeszcze za młoda na mentora, więc Marcus wydaje mi się idealny. Wiress i Beetee zawsze wydawali mi się dziwni. I odrobinę się ich bałam.
Ku wyraźnemu obrzydzeniu Hillevi, niemal rzuciłam się na jedzenie. Nałożywszy na talerz sporą porcję słodkiej, śmietanowej potrawki z kurczaka, dodałam kilka kopiastych łyżek ryżu, z którego nie zostało teraz prawie nic.
— Kiedy będziemy na miejscu? — pytam, połykając ostatni kawałek mięsa i przebierając w pozostałych daniach. Unoszę kilka pokrywek i decyduję się na gęstą, kremową zupę. Nalewam sobie pełną miskę.
Hillevi odpowiada szybko:
— Nie powinno cię to obchodzić.
Ethan zaciska usta. Tęsknie wpatruje się w potrawy, ale wstaje i bez słowa odchodzi. Nie trzaska drzwiami, nie biegnie, nie robi scen. Ze spokojem stawia nogę za nogą.
— Nadene? — odzywa się Marcus, chyba pierwszy raz tego dnia. 
— Słucham — mówię z uprzejmą obojętnością. 
— Zanieś mu coś do jedzenia. Jest głodny. — Marcus wypowiada się z opanowaniem, jakby już wymazał zaistniałą sytuację z pamięci. Uśmiecha się. Jest przystojny, tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym razie dba o siebie. Ciężko jest oceniać wygląd kogoś starszego o kilkanaście lat. Nie znam go jednak dobrze, więc tylko to mi pozostało. Wygląda sympatycznie — tyle mogę powiedzieć.
— Oczywiście — wzdycham. — Dostanę jakąś tackę? — proszę awoksa o ciemnej skórze, stojącego w kącie. Ten podchodzi do szafki w kącie, wyciągając z niej tacę i kilka naczyń. Podchodzę, by zabrać od niego przedmioty, on jednak zbywa mnie uśmiechem i wyręcza w nakładaniu jedzenia. Ciekawe, czy zdążył poznać smak tych potraw, zanim stracił język. 
W pociągu jest pełno awoksów, widzę ich co krok, a to wiążę się z rozmyślaniem, co ci ludzie mogli zrobić. Czym zawinili? Czy to sprawiedliwa kara? 
Odpędzam od siebie myśli, kiedy niemowa odprowadza mnie pod drzwi, otwiera je przede mną i podaje mi tackę. Lekką, chociaż przeładowaną jedzeniem. A to wszystko z serdecznym uśmiechem przylepionym do twarzy. 
— Dziękuję — odzywam się, obdarzając go równie ciepłą miną. 
— Nie musisz mu dziękować — komentuje z niesmakiem Hillevi. 
— Ale chcę. 
• 
— Ethan? Jesteś tu? — pytam, jak najdelikatniej jak umiem kopiąc w drzwi. Tylko tyle mogę zrobić, bo mam zajęte ręce.
Drzwi otwierają się do środka, więc nie muszę odskakiwać, kiedy się uchylają. 
— Wejdź — wzdycha. Wiem dobrze, że nie ma na to ochoty, ale ciężko jest mu odmówić. 
— Przyniosłam ci jedzenie — mówię cicho, onieśmielona. 
— Dzięki. — Nagle odwraca się w moją stronę z uśmiechem. Nie jest to zwykły, przyjazny uśmiech, tylko jego parodia. Groteskowy grymas mówiący „Za kilka dni będę próbował cię zabić, a ty przynosisz mi jedzenie. Czy to nie zabawne?”. W oczach ma rozpacz. Wzdrygam się, kiedy zabiera mi tacę z rąk. Jego uśmiech wraca do normy — jak zwykle szczery, ciepły i czarujący. Naciskam nieśmiało na klamkę, kiedy pyta:
— Chcesz zostać? 
Tak, Ethan! Tak.
— Nie wiem, czy nie powinnam… 
— Zostań — niemal mruczy. 
Ten dzień jest tak męczący, że przyjmuję to z ulgą. 
• 
— Wiesz, że Shani rzuciła Izzy'ego? — mówię, z ustami wypełnionymi czekoladową babeczką. 
— Serio? — dziwi się Ethan. — W sumie to dobrze, Izzy to złamas.  
Ethan leży w poprzek miękkiego łóżka. Mam głowę na jego brzuchu, leżymy do siebie prostopadle. Po mojej lewej i prawej stronie leżą resztki jedzenia, chociaż ostało się go jeszcze trochę. Chyba trzy razy prosiliśmy awoksy o więcej, nie czując wstydu ni zażenowania. Nie jestem przyzwyczajona do takiej ilości pożywienia, ale nie idzie mi jakoś specjalnie opornie. Przez małe, długie okno nie wpadają już promienie słoneczne – rozmawiamy od kilku godzin, zdążyło się ściemnić. Plotkujemy tak, jakby Dożynek nie było. A może to prawda? Może to dopiero jutro? Nie wiem. Właściwie, to w ogóle nie chcę wiedzieć. 
• 
— Boisz się? 
— Bardzo. A ty? 
— Niezbyt. 
— Wierzę, że wygrasz, Ethan. 
— Nie chcę. 
— Dlaczego? Opal na ciebie czeka. 
— Chciałbym wygrać. Gdyby nie to, że nie czeka. 
— Jestem pewna… 
— Cicho, mała. To ja z nią rozmawiałem, nie ty.  
• 
— Wstawajcie! Zaraz wysiadamy. 

2 komentarze:

  1. Świetny blog obyś się nie poddawała bo masz talent .
    PS. popłakałam się, gdy ją wylosowali i jej siostra się nie zgłosiła na trybuta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rudział czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń